Aktualności
Jemu ten film się po prostu należał. Bartosz Paduch o Macieju Parowskim
Data publikacji: 05 / 09 / 2023

Jemu ten film się po prostu należał. Bartosz Paduch o Macieju Parowskim

Lubię, jak film wytrąca z ułożonego sposobu oglądania. Nie lubię jednak, gdy dzieje się to po nic. Gdy film mnie próbuje do czegoś zmusić. Nie lubię też, gdy nachalnie wciska się ideologię albo poglądy polityczne. Musi być historia, a na końcu widz musi dostać wypłatę w jakiejś postaci – mówi Bartosz Paduch, reżyser filmu „Fantastyczny Matt Parey” o redaktorze Macieju Parowskim i środowisku „Fantastyki”. 8 września film trafi do kin w całym kraju. Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny jest jego koproducentem

PIOTR KOWALCZYK: Czy miałeś okazję poznać osobiście Macieja Parowskiego?

BARTOSZ PADUCH: Niestety nie, choć ze środowiska komiksowego, w którym Parowski działał bardzo prężnie, znał go Krzysztof Ostrowski – autor animacji do filmu Fantastyczny Matt Parey.

Tak naprawdę pomysł na ten film wyszedł po jego śmierci. Przedstawił go Marek Oramus, przyjaciel Maćka Parowskiego, pisarz science fiction, jeden z „grupy trzymającej fantastykę”. On się zgłosił do Telewizji Polskiej – tam powiedzieli mu, żeby przyniósł scenariusz. Redaktorka w TVP Anka Ferens zwróciła się z tym pomysłem do mnie. Wprawdzie kojarzyłem nazwisko Maćka Parowskiego, ale nie byłem dzieckiem fandomu. O fantastykę zaledwie się otarłem. Nie była to postać mi bliska. Musiałem więc najpierw w to wejść.

Dość szybko stało się jasne, że ten film będzie czymś więcej niż tylko biografią człowieka. Życiem i dziełem Macieja Parowskiego było środowisko – fandom i literatura. Ten background w filmie wychodzi na pierwszy plan.

 

Co zainteresowało cię w postaci naczelnego „Fantastyki”?

Często szukam underdogów. Bardziej interesuje mnie pretendent, outsider niż bohater oczywisty. Ciekawią mnie ludzie, którzy nie są na świeczniku, są na drugim planie albo w ogóle gdzieś tam w cieniu. Bardzo często to oni pchają innych do przodu, kojarzą ze sobą, ukierunkowują, dają impulsy, inspiracje. To moje zainteresowanie wynika być może z tego, że sam przez długi czas pracowałem jako drugi reżyser i zrobiłem w ten sposób kilka filmów.

 

Fenomen polskiej fantastyki dzięki Maciejowi Parowskiemu wydostał się na szerszy świat.

Ze stajni „Fantastyki” wyszli topowi polscy pisarze – zarówno w sensie artystycznym, jak i komercyjnym. Wiedźmin czy proza Jacka Dukaja to marki międzynarodowe. Zaczynali tam nie tylko twórcy science fiction i fantasty, ale też ludzie, którzy potem poszli w innym kierunku jak Jakub Małecki, Szczepan Twardoch czy Łukasz Orbitowski. Parowski był z nimi w dialogu, w sprzeczkach, ustawiał pierwsze ich kroki, inspirował, kojarzył.

 

kadr z filmu „Fantastyczny Matt Parey”
kadr z filmu Fantastyczny Matt Parey

 


Bartosz Paduch

Urodzony w Gdańsku w 1979 roku, absolwent reżyserii w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach. Członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Jego najnowszy film Fantastyczny Matt Parey jest dopełnieniem trylogii opowiadającej o pokoleniu, które żyjąc w państwie socjalistycznym, doświadczyło transformacji ustrojowej. Poprzednie obrazy Bartosza Paducha czyli Totart czyli odzyskiwanie rozumu oraz Skandal. Ewenement Molesty sportretowały doświadczenia młodszych generacji.


 

Najbardziej znany jesteś z filmów o różnych fenomenach współczesnej polskiej kultury – grupie Totart czy zespole Molesta. W jaki sposób szukasz tematów? A może one same cię znajdują?

Za każdym razem wygląda to trochę inaczej. Zrobienie filmu o grupie Totart zaproponował mi producent tego filmu. Pracę przy filmie o Moleście zaproponował mi Maciek Ostatek. W przypadku Fantastycznego Matta Pareya skontaktowała się ze mną Anka Ferens z TVP. Zrobiłem te filmy tak, jak chciałem, choć to nie ode mnie wyszedł pierwszy impuls.

Interesuje mnie kultura, która nie jest produktem, powstaje z potrzeby serca, ducha, wyobraźni. Wszystkie trzy filmy dotyczą ludzi i środowisk, które stworzyły polską kulturę niezależną. Wszystkie trzy fenomeny – Totart, hip hop i środowisko „Fantastyki” – odpowiadały na oddolne potrzeby tych ludzi.

Interesuje mnie też to, jak te środowiska zmieniały się przez te lata, jak wchodziły w transformację ustrojową, jak doświadczyły na sobie związanych z nią procesów i co one z nimi zrobiły, jakie spowodowały przewartościowania. Te trzy filmy to tak naprawdę trylogia.

 

Co je łączy, skoro wręcz układają się one tobie w trylogię?

To są właściwie trzy pokolenia polskiej kultury niezależnej. Gdyby ułożyć je chronologicznie, to najpierw byłby to film o fantastyce (opowiada o ludziach urodzonych w latach 50. I 60.), potem byłby Totart (końcówka 60. i początek 70.) potem Molesta i chłopaki z Ursynowa (końcówka 70. i początek 80.).

Łączy jeszcze je to, że opowiadają o zjawiskach z kontrkultury, które osiągają sukces i wchodzą do mainstreamu. Wszystkie w różny sposób na to zareagowały.

 

Opowiedzenie o mało spektakularnej pracy jaką w przypadku Macieja Parowskiego było redagowanie pisma, to chyba spore wyzwanie formalne i narracyjne?

Na pewno łatwiej jest zrobić film o muzykach – masz muzykę, która sama się broni. Jest co pokazać, puścić, przytoczyć. Z książkami jest zdecydowanie gorzej, natomiast fantastyka szybko ewoluowała w kolejne media takie jak komiks czy gry. Ponieważ jednak tu opowiadamy o redaktorze i literaturze, to jest to trudne. Animacje Krzysztofa Ostrowskiego były sposobem, żeby pchnąć wyobraźnię widza w jakimś kierunku.

Na pewno literatura nie jest wdzięczna do realizacji filmowej. Trzeba ją czymś zilustrować. Aczkolwiek nie boję się w filmach gadających głów. Uważam, że kilka świetnych wywiadów, pomysłowo zmontowanych, to może być film akcji. Jeśli ktoś dobrze opowiada, a ty masz dobrego montażystę, będziesz miał lepszy film akcji niż gdybyś filmował kogoś, kto biegnie z karabinem.

 

Szczepan Twardoch w filmie „Fantastyczny Matt Parey”
Szczepan Twardoch w filmie Fantastyczny Matt Parey

 

Nie przytłoczyła cię wielość wątków z jaką musiałeś się zmierzyć? Mam na myśli to, że mogłeś opowiedzieć zarówno o Macieju Parowskim, jak również mogłeś na przykład zmierzyć się z takimi fenomenami jak Wiedźmin czy proza Jacka Dukaja oraz wielu innych wybitnych pisarzy. Tak naprawdę film trwa 82 minuty i przez to wiele tematów musiałeś potraktować bardzo skrótowo.

W folderach mamy ukryte materiały na kilka równoległych filmów. Mamy kilkudziesięciominutowe równoległe historie. To przeolbrzymia ilość surowego materiału. Zależało mi jednak na tym, żeby film mógł obejrzeć zarówno przeciętny widz, który nigdy nie miał „Fantastyki” w rękach, jak i fani tego gatunku literackiego.

 

Jednym z takich skrótowo potraktowanych tematów było nacechowanie polityczne pisarzy science fiction.

Nie chodziło o to, żeby to stało się tematem. Chciałem, żeby ten film łączył, bo taką rolę pełnił też Maciek. Umieściliśmy na przykład fragment wywiadu z TVP, w którym Łukasz Orbitowski zarzuca Parowskiemu, że „Fantastyka” jest prawicowa. On się od tego nie uchylił i przytaknął w taki charakterystyczny dla siebie sposób. Ta dyskusja cały czas trwa w tym środowisku. Wydaje mi się, że tyle wystarczyło. Zresztą ten konflikt polityczny wydał mi się kompletnie wtórny wobec konfliktu literackiego.

 

We fragmencie telewizyjnego talk show z końca lat 90., który pokazujesz w filmie, Anda Rottenberg i Janusz Glowacki patrzą na Parowskiego, Sapkowskiego i jego czytelników jak na jakąś inwazję barbarzyńców…

I oni sobie z tego nic nie robili. Im bardziej byli czytani, tym bardziej byli pogardzani przez główny nurt. Potem okazało się, że to jest oficjalna, pełną gębą kultura polska. To przejście twórców „Fantastyki” do mainstreamu polskiej kultury jest czymś niesamowitym.

 

Wspominałeś o ilości surowego materiału. Jakie jeszcze trudności pojawiły się w czasie pracy nad filmem o Parowskim?

Wielość bohaterów i osobowości. Zgromadzenie ich w jakimś okresie zdjęciowym jest na pewno mega trudne. Ciekawe, że między nimi są różne animozje. My sami padaliśmy ofiarą takich animozji. Nagle się okazuje że tu się ktoś z kimś nie lubi, a tu jest jakiś zadawniony konflikt. Ale gdy mówiliśmy, że robimy film o Macieju Parowskim, to jego nazwisko otwierało drzwi. Wszyscy uważali, że jemu ten film się po prostu należy.

 

Na zdjęciu Andrzej Sapkowski w filmie „Fantastyczny Matt Parey”
Andrzej Sapkowski w filmie Fantastyczny Matt Parey

 

Jak pracujesz z bohaterami swoich filmów?

Staram się nie inscenizować, ale też… czasem można ze swoim bohaterem porozmawiać i poobserwować go w jakichś sytuacjach. Te sytuacje czasem można stworzyć albo zaprosić swoich bohaterów do ich współtworzenia albo też przewidzieć, kiedy się one zdarzą. Grunt żeby nie wymyślać rzeczy zupełnie od czapy. Jak ktoś czegoś nie robi, na przykład nie jeździ konno, to nie wsadzać go na konia. No, chyba że jest to jego marzeniem. Trzeba być czujnym i mieć umiejętność szybkiego rozczytywania ludzi. Nawet jeśli to zwykły wywiad przed kamerą.

 

Czego szukasz w filmach dokumentalnych autorstwa innych twórców?

Lubię, jak film wytrąca z ułożonego sposobu oglądania. Nie lubię jednak, gdy dzieje się to po nic. Gdy film mnie próbuje do czegoś zmusić. Ja się daję na to namówić, a potem okazuje się, że o nic nie chodziło albo chodziło o jakąś bzdurę. Nie lubię też, gdy nachalnie wciska się ideologię albo poglądy polityczne. Musi być historia, a na końcu filmu widz musi dostać wypłatę w jakiejś postaci.

 

kadr z filmu „Fantastyczny Matt Parey”
kadr z filmu Fantastyczny Matt Parey

 

Czy dokumentalista potrzebuje swego rodzaju szóstego zmysłu, żeby z kamerą znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie? Co jest najważniejsze w tej robocie?

W robieniu filmów dokumentalnych nie masz żadnej gwarancji na nic. Może się udać, może się nie udać. Najpierw musisz wiedzieć, co chcesz powiedzieć. To jest chyba najtrudniejsze. Krzysztof Kieślowski szukał czasem dwa lata bohatera, który „załatwi” mu problemy wcześniej zapisane na kartce papieru. I w końcu go znajdował.

 

Bartosz Paduch
Bartosz Paduch, fot. Ł. Organowski

 

Nad czym teraz pracujesz?

Nad scenariuszem serialu sensacyjnego dziejącego się w latach 80. Mam jeszcze „scenariuszyk” fabularny – powiedzmy komediodramat. Chciałbym natomiast chyba odpocząć od dokumentów. Nie widzę za dużej różnicy między tymi dwoma gatunkami. Chodzi o to, żeby opowiedzieć widzowi jakąś historię. I można go oszukać mniej, tzn. robiąc film fabularny, gdzie jest jasne, że grają wynajęci aktorzy. Albo można widza oszukać bardziej – i zasugerować, że coś się naprawdę wydarzyło. (śmiech)

 

Rozmawiał Piotr Kowalczyk